piątek, 12 lipca 2013

Akt pierwszy

             Ciszę przerwało stuknięcie. Szatyn o szerokich barkach przełożył telefon do prawej dłoni, by lewą przetrzeć oczy, a następnie sięgnąć nią po długopis i kartkę. Komisarz Robert Krysiński był już wykończony sprawą, którą prowadził od osiemnastu dni. Zaginęły trzy kobiety, jednak on przeczuwał, że to jeszcze nie koniec. Zniknęły bez śladu, a na miejscu nie było ani jednego świadka. Po prostu pewnego dnia wyszły, najczęściej w godzinach popołudniowych, i już nie wróciły. Ostatnią osobą, która widziała trzecią zaginioną, była jej koleżanka, Milena Wolska. Zeznała, że Sandra Olszewka przyszła do niej w odwiedziny. Kobiety zasiedziały się do godziny 22:30  dnia trzydziestego pierwszego maja. Wolska dodała, iż Olszewska była tym faktem bardzo zmartwiona, zwłaszcza gdy przypomniała sobie, o której godzinie jest ostatni autobus miejski do centrum – 22:10. Kobieta szybko ubrała się i wyszła. Do przystanku autobusowego, który znajdował się na ulicy Strażackiej, miała dziesięć minut drogi. Jak ustalił komisarz, powinna być na miejscu o godzinie 22:40-22:45. Kiedy dotarła na miejsce, utwierdziła się w przekonaniu, że do domu musi dojść piechotą. Tutaj trop się urwał.
              Każda z zaginionych była blondynką, młodą i ładną. Aleksandra Piotrkowska, Ilona Górska i Sandra Olszewska były do siebie podobne, a nawet mierzyły tyle samo wzrostu. Istniała teoria, iż jeszcze żyją, aczkolwiek Krysiński już dawno ją obalił. Jak twierdził, niemożliwym było, by w odstępach czterech dni znikały podobne do siebie kobiety ot tak. Coś w tym musiało być.
              On wiedział, co.
              – Zapisał pan numer? – Z przemyśleń wyrwał go kobiecy głos.
              – Tak – przytaknął. – Na pewno do pani zadzwonię, gdy dowiemy się czegoś nowego, do widzenia – dodał i od razu nacisnął czerwoną słuchawkę. Nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnej powtórki szlochania i proszenia, by jej córce nic się nie stało.Krysiński wstał, wkładając telefon komórkowy do przedniej kieszeni. Jeszcze nigdy nie był tak zmęczony, a jedyne o czym marzył była długa kąpiel w gorącej wodzie. 



              8 czerwca, 2009r.
          Wzięłaś moją rękę i zaprowadziłaś mnie w najciemniejsze zakamarki mojej duszy. Gdybym tylko wiedział, że to będzie Twój ostatni gwóźdź do trumny, jeszcze jedna noga w grobie. Nie powinienem, prawda? 
            Piszę to we krwi. Moje ręce już zawsze będą splamione Twoją krwią. Razem możemy podnieść te fale zła.
Na samobójczej kartce,
Tylko dla Twoich oczu.


dzień dobry, a dzień dobry. powracam znów z nową wersją opowiadania. zmienione zostały treści zakładek w menu, więc zapraszam do zapoznania się z nimi. Agnieszko, tekst nie będzie wyjustowany, bo akapity skaczą. :c
jeżeli zobaczycie jakieś błędy, śmiało mi je wytknąć.